-Kocie! Święta się zbliżają, trzeba robić choinki!- krzyknęła.
-Super! wreszcie będę miał nową konstrukcję do wspinania - pomyślałem.
Wskoczyłem jej na kolana, chcąc wykorzystać tą chwilę, kiedy moja pani nic nie robi i poczuć jej pzaurki na grzbiecie. Niestety ten cudowny moment nie trwał długo. Po chwili panienka wstała i poszła do pracowni.
-Grr... mogła chociaż rzucić mi kawałek kiełbasy, niewdzięczna.
No cóż zrezygnowany poszedłem spać. Gdy po drzemce leniwie otworzyłem jedno oko zobaczyłem dziwne kolory pochodzące z pracowni. Zaciekawiony poszedłem tam. Drzwi jak zwykle były uchylone, wszedłem niepewnym krokiem i ujrzałem moją panią konstruującą choinkę. Swoją drogą nie wiem co to były za kolorowe światła, które widziałem wcześniej, chyba jeszcze dobrze się nie obudziłem. Pokręciłem się trochę, zaznaczyłem swoją obecność miałknięciem. Tak! Zauważyła mnie!
-Podrap troszkę - miałknąłem żałośnie
Całe szczęście Klementyny nie trzeba długo przekonywać. Po chwili siedziałem na jej kolanach i bawiłem się włosami. Z zaciekawieniem oglądałem co tam się tworzy.
-To jest choinka? - zacząłem się poważnie zastanawiać, przecież na to nawet nie można się wspiąć.
Byłem bardzo zaciekawiony co z tego powstanie.
Na biurku leżały papiery pakowe, plastikowy pistolet z gumową laską, dziwny brązowy szorstki sznurek, którym nie można się bawić, bo strasznie drażni pyszczek, farby i wykałaczki.
-Będą szaszłyki? - aż mi ślinka pociekła.
Niestety moje marzenia legły w gruzach, oczywiście moja Klementyna znalazła dla nich inne zastosowanie, szkoda. Nie minęło 10 minut a pierwsza choinka była już gotowa.
-Patrz Kocie, ładna? - moim oczom ukazał się nowy twór.
-To ma być choinka? Takie małe? Nienadające się do wspinania? Zrób coś większego - zrezygnowany wyszedłem do kuchni coś zjeść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz